TBILISI

|
Pop, który nie pozwolił nam wejść w krótkich spodniach do cerkwi w Mzchecie.

Dzwony nawołujące wiernych w Mzchetcie.

Targwisko na jednej z głównych ulic Tbilisi.

We`re all livin` in America.

Koncert metalowej kapeli grającej głównie covery.

Babuletka przed swoim domem.

Miasto nabiera rozmachu a dzieci śpią pod mostami.

Na niektórych dzielnicach kątów prostych brak.

Prawie każde podwórko mieni się w kolorach.

Try again... Fail again... Feel better...

Imprezowa chata, w której spędziliśmy miłe dni.




W drodze do Tbilisi mieliśmy nadzieję ominąć burze, na które zanosiło się ze wszystkich stron. Niestety kilkadziesiąt kilometrów przed miastem dopadła nas ulewa. Kontynuując podróż w deszczu przemokliśmy do suchej nitki. Wjazd do stolicy był prawdziwą przeprawą. Trudno było poruszać się po mokrym asfalcie wśród kierowców nieprzyzwyczajonych do motocykli, zmieniających pasy bez sygnalizacji. Jako, że główną zasadą ruchu drogowego jest tutaj reguła, iż pierwszeństwo ma najsilniejszy, wielokrotnie spychano nas na bok.

Udało się - dojechaliśmy na miejsce. W barze, do którego zaciągnął nas Sida, nasz nowy Couch Surfingowy znajomy, od razu zostaliśmy poczęstowani kieliszkiem rozgrzewającej Czaczy (lokalnego trunku). Szybko zapomnieliśmy, że jesteśmy przemoczeni i wkręciliśmy się w barowy klimat. Wszyscy dookoła mówili po angielsku więc z komunikacją nie było problemu. Ponoć jest to zasługa programu popularyzacji języka angielskiego wprowadzonego przez prezydenta Saakaszwilego.

Po doświadczeniach z innych części Gruzji, w Tbilisi zaskakuje europejska moda wśród młodych ludzi, alternatywna muzyka puszczana w barach i zupełnie luźny styl bycia. Młodzież ze stolicy ma bardzo podobny sposób postrzegania rzeczywistości i takie samo, jak nasze polskie, poczucie humoru. Lokalni łatwo nawiązują kontakty, przez co nie mieliśmy nawet chwili wytchnienia. Impreza za imprezą, tym bardziej, że goszczący nas Sida to prawdziwy party animal. Po przeglądzie lokalnych kapel i sporej ilości wypitego tam alkoholu, ekipa z Tbilisi chcąc zaprezentować nam tutejszy sposób na uniknięcie kaca, zaciągnęła nas do baru na Haszi. Tradycyjną zupę je się albo w trakcie picia alkoholu tuż przed pójściem spać albo rano po pobudce. My spróbowaliśmy nocnej metody. Zupa z kości na bazie mleka sama w sobie nie ma zbyt wiele smaku, jednak po dodaniu ogromnych ilości czosnku i soli (tak jak się to robi tradycyjnie) nabiera wyrazu. Aby lekarstwo zadziałało w trakcie jedzenia wali się dwie bomby wódki. Tak też zrobiliśmy. Stafa zjadł prawie całą zupę i mimo, iż słaniał się na nogach rano kaca nie miał, Magda nie podołała całej misce wywaru i w konsekwencji obudziła się z bólem głowy. Wniosek z tego, że metoda jest skuteczna.

Niektóre dzielnice miasta to istny plac budowy. Bywa, że ulice remontowane są hurtowo. Ciekawie wyglądają te, na których dosłownie wszystkie kamienice zastawione są rusztowaniami.

Centrum wygląda ładnie, jest odrestaurowane i ściąga turystów. Wychodząc jednak poza jego obręb nietrudno napotkać sypiące się domy i ich opustoszałe okolice. Gdzieniegdzie najstarsze z nich chylą się jeden na drugi całkowicie zatracając kąty proste. Okna przypominają romby, kraty w nich zamieszczone uginają się przybierając różne formy. Nie znany jest dzień ani godzina upadku, któregoś z nich.

Odkrywając miasto można tu natknąć się na prawdziwe perełki sytuacyjne. Jadąc w nocy taksówką lepiej wziąć poprawkę na to, że kurs może się wydłużyć o wizytę na stacji benzynowej, kiedy kierowcy zabraknie gazu w wozie. Nasza taksówka w konwulsjach spowodowanych przerwami w dostawie gazu do silnika dotelepała się tuż pod dyspozytor i zdechła. Ciekawe czy gdyby gazu zabrakło wcześniej, musielibyśmy ją pchać na stację? Z drugiej strony nie ma na co narzekać bo kurs, jak się potem okazało, był darmowy.

Kolejną z ciekawostek była winda, którą wjeżdżaliśmy do apartamentu znajomego. Aby uniknąć sporów pomiędzy lokatorami o to, kto powinien płacić za windę i problemu z poborem należnych opłat sytuacja rozwiązana jest dość nietypowo, ale logicznie. Otóż w windzie wisi automat. Po wrzuceniu do niego 10 tetri (około 17 gr.) winda rusza. Raz wrzucone 10 tetri wystarcza także na kurs powrotny. Kto nie płaci ten nie jedzie. Ciekawi jesteśmy jak rozwiązywane są sytuacje gdy przed windą spotka się kilku lokatorów. Chyba nie zrzucają się po 2 tetri?







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz