TBILISI PARTY TIME

|
Tbilisi - stare miasto.

Buda bar - miejsce spotkań lokalnej młodzieży

Marszrutki to główny środek transportu miejskiego, najczęściej nie mają wyznaczonych przystanków i zatrzymują się dosłownie wszędzie.

W Tbilisi trzeba patrzeć pod nogi, bo może nas coś wciągnąć pod ziemię.

A tak serio to naprawdę trzeba uważać bo dziury są ogromne i jest ich dużo.

Spacer na moście - sztuka współczesna w Tbilisi.

Modlitwa w meczecie.

Diner party u Sidy.

Good bye Tbilisi... We will came back...



Kaukaz od zawsze należał do ziem, których spokój mąciły różnorakie konflikty. Teraz także wymienić można przynajmniej kilka, a może nawet kilkanaście regionów, w których stabilność polityczna jest mocno zachwiana. I tak oto już drugi raz zetknęliśmy się z żywym konfliktem, który różni kaukazkie narody i utrudnia turystom podróżowanie. Konflikt Azerbejdżańsko - Armeński o ziemie zwane górskim Karabachem przez wiele lat budował wielką nienawiść tych narodów względem siebie. W konsekwencji granica Azerbejdżańsko - Armeńska jest zamknięta na amen. Nikt nie może jej przekroczyć bez względu na to czy jest turystą, czy też pochodzi ze społeczności lokalnych. Żeby dostać się do Armenii mimo, że przez wiele kilometrów jechaliśmy wzdłuż jej granicy byliśmy zmuszeni ponownie odwiedzić Gruzję.

Pierwsza zasada rozsądnego podróżowania brzmi: Jeśli masz okazję - wykąp się!

Zapomnieliśmy o tej zasadzie i przez lenistwo założyliśmy, że prysznic weźmiemy w Tbilisi, bo przecież i tak spocimy się po drodze. Na miejscu rozczarowanie - awaria wody prawie w całej stolicy, szacowana na 5 dni. Trzeba było jeździć na prysznic w drugi koniec miasta, a po wodę potrzebną do spraw bieżących chodziliśmy do chłopaków z sąsiedztwa. Z bliżej nie wyjaśnionych powodów trzech najbardziej podśmierdujących i na pewno najbardziej wstawionych w okolicy typów, mieszkających w podgniłej komórce miało dostęp do jedynego czynnego kranu w naszej dzielnicy. Chłopcy byli aż nadto przyjaźni i przy każdej wizycie wciskali nam szklanki pełne najtańszego bimbru. Aby uniknąć męczących wizyt, zdobytą wodę staraliśmy się więc oszczędzać.

Druga zasada rozsądnego podróżowania brzmi: Pamiętaj, kiedy jedziesz do znajomych zawsze weź poprawkę na to, że zostaniesz dłużej.

Nasza wizyta miała ograniczyć się do szybkiego jednodniowego odwiedzenia znajomków z Tbilisi i zgodnie z planem następnego dnia mieliśmy ruszać do Erewanu. Oczywiście, gdy zajechaliśmy na miejsce okazało się, że jest sobota i szykuje się fajna imprezka w domku na działce. Długo nie daliśmy się namawiać i już wtedy postanowiliśmy zostać o jeden dzień dłużej. Nasz plan jednak nie wypalił. W Tbilisi zostaliśmy 5 dni ze względu na imprezy oraz powoli posuwającą się infekcję oka Stafy spowodowaną pustynnymi pyłami, która okazała się być sprawą bardzo poważną.
Po wizycie w szpitalu u okulisty okazało się, że Stafa ma ciężkie zapalenie oka, które powzięło ekspansję na dalsze tereny przyuszne. Podczas konsultacji okulistka przeraziła nas trochę mówiąc, że zapalenie jest zlokalizowane bardzo blisko mózgu i nieleczone mogło by go zająć. Szybka akcja i już pierwszy z czterech zastrzyków w pupę zrobiony. Drugi zastrzyk to historia jak z "Dnia Świra". Stafa: Leże sobie na łóżku, czekam na egzekucje, majtki oczywiście w dole, a tam pielęgniarki robią mi sesje zdjęciową swoimi komórkami. I to jeszcze żeby mi - niestety nie mi, tylko mojej dupie. Trochę się zawstydziłem, ale co tam - niech se patrzą...
Wszystkie przepisane antybiotyki dostaliśmy spisane na zwykłej kartce papieru, a w aptece po prostu wystarczy podać ich nazwy. Tylko bardzo ciężkie lekki - praktycznie narkotyki są na receptę. Raj dla lekomanów.

Trzeba jednak pochwalić Gruzińską służbę zdrowia. Rach, ciach, pach i po jednym telefonie do szpitala, recepcjonistka wzięła nasz numer tel. po to, aby za chwilę oddzwonić i zaprosić Stafę na wizytę jeszcze tego samego dnia. W szpitalu pani doktor bez zająknięcia, płynnym angielskim objaśniła całą sytuację. I trzeba powiedzieć, że zajęła się sprawą profesjonalnie. W Polsce pacjent, bez znajomości języka prawdopodobnie miał by więcej stresu.

Z bólem serca opuszczaliśmy Tbilisi, ponieważ naprawdę zapuściliśmy tu korzenie. Zapoznaliśmy tyle osób, że nawet zwykły spacer po mieście kończył się w barze po spotkaniu z kolejnymi znajomkami. Z pewnością będziemy się starali tu jak najszybciej wrócić.






2 komentarze:

MR pisze...

zeby nie bylo:
mam wasz blog w rss'ach i czytam regularnie :)

szerokiej drogi!

ron
advpoland.com

toubabs pisze...

thx :)

Prześlij komentarz