PARK NARODOWY DIJOUDJ OISEAUX

| 0 komentarze »
Park Narodowy Dijoudj du Oiseaux.

Ogromna kolonia Pelinanow.

Powtorka z rozrywki - kolonia ciag dalszy.

Swiatowej slawy wyczesy - ornitolodzy.

Pan Pytong.

Pan Waran!

Pelikan w ladowaniu.

Lokalni kontrolerzy ruchu.

Cale stadko moze pojdzie gladko.

Kazdy Orzel jak moze.

Pumba - Hakuna Matata (afrykanska dzika swinia).


Na polnoc od St.Louis rozciaga sie jeden z najczesciej odwiedzanych i najbardziej interesujacych rezerwatow Senegalu. Park jest mekka dla ornitologow. Stanowi trzecie najwieksza na swiecie skupisko roznych gatunkow ptakow i wyroznia sie ich tu okolo 350. Wizytowka rezerwatu sa nienormalnie wielkie stada pelikanow i flamingow. Jest to ulubione miejsce ptakow wedrownych. Ogromne rozlewiska sa dla nich pierwszym przystankiem po podrozy przez Sahare. Laduje tu pond polowa emigrantow z Europy; miedzy innymi nasze potrzciwe polskie bociany. Poza ptakami mozna spotkac wiele innych zwierzat. My spotkalismy naprzyklad dzikie swinie, szakala, pytona, krokodyle i warany. Park najlepiej oglada sie z lodzi zwanej pirogiem.
Dzika przyroda wystraszyla nas troche gdy na naszym szlaku spotkalismy rodzine dzikich swin, nieskorych ustapic nam drogi. Nadrobilismy maly kawalek szlaku nie prowokujac starcia.
Najciekawsze jednak byly przezajebiscie wielkie stada pelikanow nurkujacych po ryby jednoczesnie, jak na sygnal.


SAINT LOUIS - SENEGAL

| 0 komentarze »
tRaSsA Nauakchott - Saint Louis

Dzieci wiecej ich niz smieci.

Waska uliczka St. Louis.

W porcie.

Targ rybny, w tle kolonialna zabudowa miasta.

Jedna z okolicznych plaz i co nieco dla patrona medialnego.

Po odplywie na pieknej plazy zostaje TO...

Targ rybny - okolice portu w St. Louis

Ulice St. Louis.

Ulice St. Louis

09-13.02.2010

Saint Louis to kolonialne miasteczko o naprawde ciekawej architakturze. Polozone na wyspie polaczonej z ladem charakterystycznym mostem, przyciaga mnostwo turystow. Waskie i dlugie uliczki ciagna sie od brzegu do brzegu, a co przecznica jakas grupa gra na lokalnych bembnach nazywanych tu jembe. Miasto przesiakniete jest wrecz muzyka, nie trudno natknac sie na jakis dobry koncert lub imprezke. Jointy sa wszedzie, a przy lokalnym piwku o wdziecznej nazwie gazela bawilismy sie czesto do rana. Jak na Senegal, St. Louis jest dosc drogim miastem wynika to glownie z jego turystycznego charakteru oraz tego ze przyzwyczajeni do turystow mieszkancy dobrze wiedza jak wyciagnac z nas kase.
Najfajniejsze jest to ze lokalne dziewczyny sa znacznie bardzie otwarte i wyluzowane niz kobiety w Maroko i Mauretani. Pija alkohol, pala marihuane, podrywaja facetow i stroja sie na wieczorne imprezy. A to wszystko dzieje sie w kraju w ktorym mezczyzni nadal moga miec cztery zony.


MAURETANIA

| 0 komentarze »
Trasa Nouadhibou - Nouakchott

Pokaz sily lokalnych chlopcow.

Dzieci w Nouadhibou.

Boisko na smieciach.

Mecz, w tle slumsy z ktorych pochodza pilkarze.

Swinie i dzieci smieci.

Niektorzy boja sie zostac wciagnieci do srodka aparatu.

Stacja kolejowa w Nouahdibou.

Pustynia powoli zamieniajaca sie w sawanne.




Z perspektywy czasu widzimy jak bardzo europejskie jest Maroko. Dopiero po wjezdzie do Maurtani poczulismy, ze jestesmy w prawdziwej Afryce. Przedewszystkim od momentu przekroczenia Zwrotnika Raka jest slonecznie i bardzo goraco; mieszkancy Mauretani sa wiec w wiekszosci zupelnie czarni. Najbardziej interesujace sa tu kobiety, ktore eksponuja swoja urode zakladajac bardzo kolorowe stroje.

Prawie caly kraj to tereny pustynne, zatem uprawa czegokolwiek jest tu niemozliwa. Panstwo utrzymuje sie glownie z eksportu ropy naftowej, ryb oraz zlota, z czego przychody trafiaja do niewielkiej czesci spoleczenstwa. W konsekwencji panuje tu straszna bieda. Slumsy ciagna sie kilometrami. Zbudowane sa ze wszystkiego, co jest pod reka; wlaczajac w to zurzyte sprzety AGD, stare deski oraz gruz. Na ulicach lezy masa smieci, ktorych nikt nie sprzata. Jedyna forme recyclingu stanowia kozy pochlaniajace wszystko, co spotkaja na swojej drodze. Widzielismy na przyklad jak trzy kozy z apetytem wciagaly fotel samochodowy. Nie chcemy nawet myslec jakiej jakosci jest lokalne mieso.

Wracajac do watku motocykla, nastepnego dnia rano Stafa wzial sprawy w swoje rece. Najpierw zaladowal nowy akumulator. Oprocz tego, ze pojawila sie moc nic sie nie zmienilo. Postanowilismy zasiegnac pomocy 'specjalisty'. Stafa pojechal po mechanika, ktorego warsztat, jak sie potem okazalo, miesci sie w malej komorce. Gdy dotarl pod warsztat mechanik montowal wlasnie swiatelko rowerowe. Rece opadaja. Po godzinie czekania i lekcji montazu swiatelka szanowny mechanik podjechal z nami do miejsca, gdzie zostawilismy motocykl. Obajrzal go, nic nie zrobil, skasowal siano i pojechal. Po jakims czasie maszyna odpalila sama z siebie.

Nastepnego dnia udalo nam sie wyjechac z Nouadhibou. Co kilkadziesiat km kontrole. Bardzo dobrze jest przygotowac sobie kserokopie pierwszej strony paszportu - zdecydowanie przyspiesza to podroz. Turystow na szczescie nie przeszukuja, ale lokalni czasem musza wyskakiwac nawet z skarpetek. Ruch jest bardzo maly, wiec sa w stanie przetrzepac prawie wszystkich. Nie wiemy tego na pewno, ale przypuszczalnie kontrole zwiazane sa z terroryzmem. W kraju pelno jest separatystow i fanatykow i slyszelismy, ze otwarty jest na skrajne ugrupowania ideologiczne. Ponoc wspieraja nawet Alkaide. W 2007 roku zginela tu z rak terrorystow trzyosobowa grupa turystow z europy. Bylo to bezposrednim powodem odwolania, a wlasciwie przeniesienia, Rajdu Dakar. Obecnie odbywa sie on na pograniczu Argentyny i Chile, jednakze coraz bardziej stabilna sytuacja ma przywrocic rajd na swoje miejsce.

Trasa oczywiscie nie mogla przebiec bez ekscesow, ktorych szczerze mowiac moglismy uniknac. Znowu w blad wprowadzila nas mapa oraz zbyt duza wiara w rady lokalnych. Wedlug mapy mialo byc miasto, a nie bylo nawet miasteczka. I tak oto 100 km od Nouakchott, na srodku pustyni skonczylo nam sie paliwo. BOOOOMBAAAA !!!
W okolicy dotepny byl tylko 'gasoir' czyli disel. Tubylcy z malych pustynnych chatek probowali wcisnac nam go jako benzyne za kosmiczne sumy. Niestety nie bylo innego wyjscia jak pojechac do stolicy 100 km w jedna strone i przywiesc spowrotem bezyne w baniakach. Ktos jednak musial pilnowac motoru, wiec postanowilismy sie rozdzielic. I tak oto Magda zostala na srodku pustyni bez paliwa, telefonu i pieniedzy ;)
Stafa natomiast pojechal po bezyne i jak na taki dystans wrocil calkiem szybko. Do miasta dostal sie za friko autokarem, a wrocil taksowka za niecale 50 zl 200km. Na ceny transportu w Mauretanii nie mozna wiec narzekac. Najgorsze w drodze powrotnej bylo to, ze uklad jezdny starego, rozklekotanego Mercedesa byl tak przestrzelony, ze kilka razy taksowke wyrzucilo poza droge. Allah zezwolil jednak Stafie dojechac w jednym kawalku. Wszystko skonczylo sie wiec dobrze i ksiaze dotarl po swoja ksiezniczke przed zachodem slonca. Scena jak z filmu ;D
Po dniu przygod dojechalismy do Nouakchott, gdzie przespalimy sie w bardzo przyzwoitej oberzy Sahara. Prawdopodobnie mozna by przejechac cala Sahare spiac w hotelach, motelach i oberzach o takiej nazwie. Opuszczajac stolice wiedzielismy, ze dzis dotrzemy do ziemi obiecanej - Senegalu.
Po drodze doskonale widac bylo jak pustynia przeistacza sie w sawanne. Z kilometra na kilometr pojawialo sie coraz wiecej krzewow i drzew. Co jakis czas mozna bylo nawet dotrzec cos na wzor malego jeziorka lub raczej duzej kaluzy. Po 200 km stanelismy przed wyborem przekroczenia lodzia rzeki Senegal (ktora wyznacza granice panstwa) lub przejechania jeszcze 75 km do najblizszej tamy bedacej jednoczesnie mostem i przejsciem granicznym. Wybralismy druga i jak sie okazalo, spokojniejsza i tansza opcje. Tak czy siak przekroczenie granicy kosztowalo nas 50 euro (nie liczac wiz). Zlozyly sie na to przerozne dziwne oplaty takie jak przejazd przez park narodowy, oplata mostowa itd. Park narodowy i 75 km odcinek piaszczystego szlaku przebrnelismy bez wywrotki, co naszym zdaniem bylo nie lada sukcesem. Spotkalismy pozniej Hiszpana (na takim samym motorze), ktory, jak sam mowil, na tej trasie wywrocil sie trzy razy. Nagroda za ciezka przeprawe byly przepiekne widoki na sawanne oraz spotkanie z pumba i jego rodzina (dzika swinia). Po za tym widzielismy emigrujace tu rowniez z Polski bociany. Najwieksze wrazenie jednak zrobily na nas stada pelikanow, a to dopiero poczatek.


FATAL MORGANA

| 2 komentarze »
Trasa Dakhla - Mauretania.

Zaminowana ¨strefa bezclowa¨ miedzy Maroko i Mauretania

Zachod slonca na Saharze

Nie jeden podroznik tu byl.

Mauretanska waluta Ougia.


Wyrównaj z obu stron
06.02.2010

Trasa z Dakhli do granicy z Mauretania, pomimo nieznosnego upalu, przebiegla calkiem pomyslnie. Z nieba lal sie taki zar, ze horyzont zlewal sie w jeden punkt, a droga wydawala sie byc zrobiona z wody. Mimo to pokonalismy prawie 500 km. W planie mielismy zrobic tylko 380 km i spac po stronie Maroka, tuz przy granicy z Mauretania. Okazalo sie jednak, ze zamiast zaznaczonego na naszej mapie miasteczka Guerguarat, na drodze jak z pod ziemi wyrosla granica.

Przeprawienie sie przez nia zajelo nam grubo ponad trzy godziny. Najpierw chyba ze cztery kontrole po stronie marokanskiej, a potem niespodzianka, o ktorej zupelnie zapomnielismy. Mianowicie oba kraje dzieli siedmio kilometrowy, zaminowany pas pustyni, przez ktory nie biegnie wyznaczona droga. Odbywa sie tam poprostu wolna amerykanka - jedziesz ktoredy chcesz i mozesz. Do okola pelno wrakow spalonych aut. Slaba to zacheta do dalszej podrozy w glab kraju. Na domiar zlego dwoch tubylcow wskazalo nam zly szlak i utknelismy przed zbyt rozleglym i glebokim do pokonania piachem. Po chwili ci sami tubylcy powrocili chcac wybawic nas z opresji za jedyne 40 euro. Oczywiscie okazalo sie, ze nieopodal biegnie nieco bardziej ubity trakt. A ze nie jestesmy glupi, to nie dalismy sie nabrac i dobra ¨droge¨ znalezlismy sami. To byla jednak dopiero polowa sukcesu. Dalej juz czekali na nas mauretanscy celnicy i kolejna sterta papiero do wypelnienia. Najpierw czeka sie na krucjalny stepel wjazdowy przydzielany przez opedzajacego sie od much urzednika. Kolejka tez niczego sobie, oczywiscie trzeba walczyc zeby dopchac sie do okienka. Czulismy sie troche jak w mexykanskim filmie o kartelach z coca, bo oprocz masy wojska dookola, przed nami w kolejce stal hiszpan i niski szpakowaty portugalczyk ze zlotym zegarkiem i wytatulowanym skorpionem na przedramieniu. Zeby bylo smieszniej podsluchalismy ze nazywal sie Rodriguez.Nastepnie trzeba kupic ubezpieczenie pojazdu (na motor 10 dni kosztuje 10 euro), co tez zajmuje sporo czasu. Z owym papierem trzeba sie stawic przed kolejna kontrola. Otwiera sie brama i co? I znowu kontrola. Tym razem wojskowy zaprowadzil Stafe do jakiejs szopy i zarejestrowal pojazd wpisujac to w swoj kajet i zwyczajnie dlugopisem w paszport. W tym samym czasie reszta wojska ustalala czy aby napewno Magda nie chce z nimi zostac.No i udalo sie! Jestesmy w Mauretani. Wszystko to zajelo tyle czasu, ze zaczelo robic sie pozno, a w nocy nie jest tu za wesolo. Pognalismy wiec czym predzej do calkiem sporego miasta Nouadhibou. Zdarzylismy tylko wymienic kase i znalesc ¨hotel¨ i tuz pod oberza Sahara motorek powiedzial dosc. Gwoli scislosci tego samego dnia rano tez byl problem z odpaleniem. Nie zdawalismy sobie sparawy, ze tak to sie moze skonczyc, a teraz jestesmy uwiezieni w Mauretani.Zawodzi elektryka, jak dobrze pojdzie to moze ktos to tu ogarnie.W koncu nikt nie mowil, ze bedzie lekko.


SAHARA CROSSING

| 0 komentarze »
Trasa Laayoune - Dakhla

Dzieci w Dakhli.

Nowo powstajace osiedle - Dakhla.

Para wyczesow :)


Wielki kanion ciagnacy sie pomiedzy wybrzezem Atlantyku a Sahara.

Bezkres pustyni.



Zbiorowisko ¨dziadow¨ kolo Dakhli.

Laayoune.

Laayoune.

Niestety mamy coraz wiekszy problem z internetem i posty beda zamieszczane hurtowo z adekwatnymi datami.

04.02.2010

Gniew pustyni okazal sie byc tylko chwilowy. Wczoraj Sahara pokazala swoje lagodniejsze oblicze i pozwolila nam przejechac 500 km z Laayaune az do Dakhli. Po drodze dwukrotnie udalo nam sie wkurzyc policjantow legitymujacych podroznych na tzw. check postach, bo Stafa nie zatrzymal sie przed wielkim znakim HALTE POLICIA.
Po zgarnieciu opierdolu zostalismy standardowo wylegitymowani i wpisani do rejestru. Ta procedura powtarza sie co kilkadziesiat km podczas przemierzania pustyni. Wynika to z niestabilnej sytuacji politycznej na terenach Sahary Zachodniej, ktora od roku 1975, po zrzeknieciu sie zwierzchnictwa nad nia przez Hiszpanie, stanowi czesc Maroka. Glownie rozchodzi sie o wplywy z wydobycia fosforanow, na ktore chrapke ma tekze sasiadujaca z Marokiem Algieria.
Dla stabilizacji i umocnienia swojej pozycji rzad marokanski zdecydowal sie na szybki rozwoj i urbanizacje tych terenow. Marchewka na zachete do przeprowadzki na pustynie jest brak podatkow oraz paliwo tansze o polowe. Sprytny plan dziala calkiem niezle, bo lokalna populacja w ciagu ostatnich 30 lat wzrosla o ponad 50 procent i ciezko bedzie ja z tad wykurzyc.
Laayaune i Dakhla, pomimo odosobnienia i ogromnych odleglosci od innych miast, zaskoczyly nas poziomem swojego rozwoju. Tutejszy postep mierzyc mozna skala europejska. Jednak dla nas najbardziej zaskakujaca jest zmiana metntalnosci ludzi pustyni wzgledem mieszkancow polnocy. Tutejsza goscinnosc ma zupelnie inny wymiar. Ludzie sa znacznie bardziej bezinteresowni i przyjemni. Nie traktuja nas juz tyllko jako zrodla dochodu, ale sa szczerze nami zainteresowani. Brak tutaj naprzykszajacych sie naganiaczy i zebrakow, a o pomoc nie trzeba prosic dwa razy. Dzis jezdzac motorem po plazy zakopalismy sie i w ciagu minuty znalazly sie rece chetne do pomocy. Wczesniej za taka przysluge slono bysmy zaplacili. To chyba nieustannie swiecace slonce oraz ciezki klimat, w ktorym trzeba sobie pomagac, czynia lokalnych tak przyjaznymi.
Sama Dakhla jest rajem dla wszelkiego rodzaju serferow wiatr i fale przyciagaja tu serferow, windserferow oraz kitesurfingowcow. Miasto lezy na krancu 40 km polwyspu, ktory jest wrecz przeszywany wiatrami naprzemiennie wiejacymi raz z nad oceanu, a raz z glebi pustyni. Aktualnie 90 procet napotkanych tu przez nas turystow to frncuzcy, wloscy i niemieccy emeryci podrozujacy luksusowymi camperwanami. Pieszczotliwie nazywamy ich ¨Dziadami¨. Najwieksze skupisko dziadow zlokalizowane jest okolo 20 km na poludnie od Dakhli i naprawde robi wrazenie.
A teraz z innej beczki. Przed wyjazdem
zainwestowalismy w nowe kola (szprychowe) i opony terenowe Continentala. Nawet nie warto wspominac jakiego rzedu jest to wydatek - mozna sprawdwic u dealerow. W kazdym razie, dla niewtajemniczonych, kola szprychowe sa znacznie trwalsze, trudniej je uszkodzic i tak jak rowerowe morwna wycentrowac, a lane (takie jak mielismy wczesniej) po wygieciu nadaja sie juz tylko do wyrzucenia. Inestycja w kola z pewnoscia byla dobrym pomyslem, za to opony terenowe bylyby swietnym dodatkiem, ale jako glowne i jedyne jakie mamy nie do konca sie sprawdzaja. Dzis przydaly sie bardzo, gdy smigalismy po plazy, jednak sytuacji w ktorych sa potrzebne nie ma zbyt wiele. Po asfalcie jezdzi sie na nich trudniej i bardzo szybko sie scieraja. Prawdopodobnie w Dakarze trzeba bedzie kupic nowe na droge powrotna.


DESSERT STORM

| 0 komentarze »
Trasa Tan Tan - Laayoune.

W oddali Laayaune.

Na takim piachu sie wywrocilismy.

Jedno z licznych domostw rozlokowanych
wzdluz plazy, zyjace z rybolostwa.

Klif ciagnacy sie wzdluz wybrzeza na Saharze.

Stado nosorozcow : )

Pustynna wioska.
Jakies dziecko kolo naszego motoru : )

Stacja benzynowa na Saharze !!!

Pustynia, pustynia, pustynia i jeszcze raz do okola tylko pustynia. Miasta rozlokowane co 100 - 150 km a pomiedzy nimi nic - kamory i piach. Mialo nie byc paliwa ale okazuje sie, ze jest - mozna je kupic od tubylcow, ktorzy w ten sposob sobie dorabiaja. Tylko do czego, skoro do okola ich domostw nie ma wlasciwie nic?
Ostatnio aktualizowalismy bloga w Agadirze, a od tamtego czasu sporo sie wydarzylo. Sam Agadir to taki marokanski Sopot: promenady, Makdonaldy i mnostwo turystow (krajowych i zagranicznych). Zauwazylismy, ze nowoczesni Marokanczycy przyjezdzaja tu pokazac sie w dobrch restauracjach i modnych sklepach. Ogolnie lansss. Napewno nie jest to miejsce dla osob szukajacych Orientu. Miasto jest stosunkowo mlode jak na Moroco i rozwinelo sie dopiero na poczatku zeszlego stulecia. Nas nie zainteresowalo, potraktowalismy je bardziej jak przystanek przed Sahara. Zalatwilismy nowy akumulator, kanistry na paliwo i napilismy sie piwka, ktore rzadko gdzie mozna tu dostac. Agadir jest miejscem, w ktorym stykaja sie klimaty polnocy i poludnia. Teraz podrozujemy juz komfortowo - srednio jest 25°C. Przemieszczajac sie co raz berdziej na poludnie obserwujemy zmiane pogody a wraz z nia zmiane karnacji lokalnej ludnosci. Im nizej tym czarniej :)
Sahara nie wyglada do konca tak jak sobie ja wyobrazalismy. Zamiast wielkiej piaskownicy pelno tu zwiru. Wlasciwie to dzis mijalismy wydmy, ale sa to narazie niewielkie obszary piaszczyste. Wedlug mapy hard core zacznie sie za kilkaset kilometrow, i to nas martwi. Martwi nas dlatego bo to dopiero drugi dzien na pustyni a Sahara juz pokazala kto tu rzadzi. Pierwsza wkretka z jej strony dopadla nas dzis rano kiedy to motor z niewyjasnionych powodow zaczal jechac bardzo mocno przechylony. Nie wiedzac o co chodzi najpierw, juz w trakcie podrozy, przepakowalismy kufry podejrzewajac, ze waga bagazu nie jest rozlozona rownomiernie. Nie pomoglo. Potem podejrzenia padly na sam motocykl, ze moze cos sie poluzowalo lub za malo mamy powietrza w kolach. Ta diagnoza takze okazala sie byc nietrafiona. Kolejnym krokiem bylo przeprowadzenie testu jazdy po zdjeciu kufrow i jekiegokolwiek obciazenia (czyt. Magdy). Analizujac zebrany material empiryczny, doszlismy do tego ze to ¨tylko¨ wiatr. Hmmm wiatr.
Taki wiatr ze w zetknieciu z nasza setka na godzine leb urywalo. Pare razy prawie nas z drogi zmiotlo i nie tak jak to sie czasami wyolbrzymia tylko na serio. Jest styczen a w styczniu pustynie zamiast upalow nawiedza Hartman, jeden z najsilniejszych wiatrow na swiecie. Z wiatrem jednak jakos dalismy sobie rade, ale pustynia i tak rzucila nas na lopatki. Zaliczylismy wywrotke! Piach nawarstwiony na aswalcie podstawil nam noge i nawet nasze terenowe opony nie daly sobie z nim rady. Bilans strat: lekko skrecona noga Stafy, uszkodzony kask Magdy i urwany przedni migacz. Do wesela sie zagoi :)
Wczorajsza noc spedzilismy w saharyjskim miasteczku Tan Tan, dzis spimy w Laayoune. Miasto znane jest z wydobycia fosforanow.
Do tej pory liczac od startu w Barcelonie przejechalismy juz lekko ponad 3000 km a jeszcze taki kawal!