AZERBEJDŻAN - BRAMA ORIENTU

|
Azerbejdżan do niedawna posiadał największą flagę na świecie. Ostatnio sąsiadujący z krajem Turkmenistan wysunął się na prowadzenie.

Zmotoryzowane jednostki podróżnicze...

Bawoły w błocku! Czuć, że jesteśmy daleko od domu.

Wbrew pozorom to tylko myjnia.

Krajobraz okolic Baku.

Witamy w oriencie!




Granica Gruzińsko - Azerska to bułka z masłem. Dość szybko załatwione formalności, parę odpowiedzi na ciągle powtarzające się pytania i jestesmy w Azerbejdżanie. Ciekawe, że tutaj nawet podczas najbardziej powierzchownej i krótkiej konwersacji poruszane są bardzo prywatne kwestie. Na przykład: kto płaci za naszą podróż, dlaczego jeszcze nie mamy dzieci i co na to nasi rodzice? Na szczęście raczej, krótkie i wymigujące odpowiedzi satysfakcjonują ciekawskich rozmówców.

Na granicy rozwialiśmy parę wątpliwości związanych z wjazdem do kraju. Podsłyszane informacje apropo zakazanych stempli z Armeni oraz rzekomych problemów z wjazdem motocyklem okazały się być tylko plotkami. Konflikt Armeńsko - Azejski faktycznie rzutuje na wjazd do Azerbejdżanu, jednak pieczątka z Armeni nie oznacza odmowy wstępu. Jedyne co może nas spotkać to konfiskata ormiańskich pamiątek oraz wszystkich publikacji, w których rejon konfliktowy - górski Karabach jest uznany za obaszar autonomiczny. Podobno pod szczególnym obstrzałem jest przewodnik Lonely Planet. Problemy z wjazdem motocyklem to historia zupełnie wyssana z palca. Nie ma z tym najmniejszego problemu - wystarczy tylko wykupić ubezpieczenie za 5 dolarów i można jechać.

Na pierwszej stacji benzynowaj pozytywne zaskoczenie - litr 95 oktanówki kosztuje 60 gapików czyli ok. 2 złote! Do pełna proszę i lecimy dalej. Benzyna niczego sobie. Po szemranych gruzińskich paliwach motor dostał prawdziwego kopa. Niestety na benzynie i może jeszcze papierosach, kończą się nikie ceny.

Kierując sie w głąb kraju byliśmy trochę zaskoczeni, że wszystko wygląda podobnie jak w Gruzji. Mimo, że Azerbejdżan nie jest tak skrajnie muzułmańskim krajem po cichu liczyliśmy na kobiety w burkach i ogólnie bardziej orientalny klikmat. I w końcu doczekaliśmy się. W połowie drogi z granicy do Baku przekracza się kolejną granicę na której nie trzeba pokazywać paszportu. Jest to granica orientu, jego swoistego rodzaju brama, wyznaczana przez pustynne góry. Dookoła nic, oprócz szalejącego wiatru i poszarpanych pustynnych szczytów między którymi wije się jena z niewielu dróg przecinających kraj.

Przy drodze, co kawałek stoi małe stadko baranków z głowami wtulonymi w siebie, a obok budka i zazwyczaj kilka zaparkowanych przed nią samochodów. Postanowiliśmy zgłębić sprawę i okazało sie, że są to rzeźnie. Małe przydrożne rzeźnie, sprzedające tylko baranki. Podjeżdża się do takiej rzeźni, wybiera sobie baranka i na twoich oczach taki baranek zostaje obdarty ze skóry i pokrojony na kawałki. Jako, że Azerbejdżan to mocno muzłumański kraj, baranki schodzą jak woda. W przydrożnych restauracjach jedynym daniem jakie można zjeść jest szaszłyk - oczywiście z baraniny i kebab.

Generalnie kuchnia azerska bazuje na mięsie i tłuszczu. Trudno tu o jakiekolwiek wegetariańskie jedzenie. W restauracjach dla trawożerców oferują jedynie ziemniaki lub sałatkę z pomidorów. Ogólnie ciężko złożyć zamówienie jako, że znacznie mniej ludzi mówi po rosyjsku niż np. w Gruzji. Po długich pertraktacjach czasami można było wyciągnąć od kelnera, że w karcie zaszyfrowana jest także ryba.

Kierowcy tutaj wydają się być przekonani o swojej nieśmiertelności. Niektórzy traktują drogę jak planszę w grze komputerowej, na przejście której ma się parę żyć. Linia ciągła nie obowiązuje. Wyprzedzanie na zakrętach, pod górkę, czy też na trzeciego to normalka. Nie tylko na drodze widać, że nie uznaje się tu kolejki. Przy okienku np. kasy biletowej chaotycznie przepychają się interesanci. To samo w ruchu ulicznym - kierowcy próbują wbić się w każdą jego szparę! Jeździć trzeba naprawdę ostrożnie!

Miasteczka, które mijaliśmy po drodze, raczej nie zrobiły na nas większego wrażenia, może za wyjątkiem Szeki. Wszystkie nudnawe, duszne i zakurzone, pełne ulicznych handlarzy nie zachęcają do dłuższego postoju. Szeki dla odmiany jest całkiem przyjemne. Można przespać się w średniowiecznym Karawanseraju. Karawanseraj to miejsce, w którym niegdyś zatrzymywali się handlarze podróżujący z towarami. W podziemiach znajdowały sie magazyny, na parterze dookoła budynku oraz na dziedzińcu rozstawiano stragany, natomiast na pierwszym piętrze spali podróżujący kupcy. Obecnie surowy klimat ceglanych wnętrz, ocieplają azerskie dywany zdobiące pokoje przyszykowane dla turystów.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz