NA STAMBULSKIM BAZARZE...

|
Stambuł by night.

Opatulona Turczynka na promie z Azji do Europy.

Niewielki odsetek kobiet nosi burki jednak czarne cienie często przemykają przez miasto.

Panorama miasta - wieża Galata.

Sultanahmed w całej okazałości.

Orientalny klimat centrum.

Ekipa że palce lizać !!!

Jedno z tysiąca stoisk Wielkiego Bazaru.

Ten zapach za mną chodzi...

Usługi są rozwinięte do tego stopnia że nawet skręta można sobie kupić na ulicy.

Wystawa sklepu specjalizującego się w sprzedaży klamr do pasków.

Taśmowe pieczenie placuszków.

Kobieta sułtana.

Pięć razy dziennie meczety głośno nawołują do modlitwy.

Wierna oddająca cześć Allahowi .

Niesamowite żyrandole oświetlają ciemne meczety.

Orientalny Stambuł.

Rybak na wybrzeżu Bosforu.

Pięć minut później przepłynęło tędy stadko delfinów.




Stambuł to nasz ostatni przystanek przed trasą do domu. Wjazd do miasta to sprawa dość skomplikowana. Setki krzyżujących się dróg oraz autostrada, za którą, jak się okazało, nie można zapłacić gotówką komplikują sprawę. Aby skorzystać z lokalnych autostrad trzeba posiadać specjalną kartę, na której załadowana jest gotówka odciągana odpowiednio za przejechany odcinek drogi. Bez takiej karty staje się przed koniecznością opuszczenia autostrady przez alarmującą bramkę. I właśnie w ten sposób opuściliśmy autostradę. Chwilę po przejechaniu wyjących bramek rozejrzeliśmy się czy nikt nas nie goni i gdy okazało się że jest spokojnie poprostu pojechaliśmy dalej.

Miasto położone jest na dwóch kontynentach. Cieśnina Bosfor dzieli je na część europejską i azjatycką. Ciekawe, że wszystkie najbardziej znane zabytki, jak np. piękne orientalne meczety w tym Sultanahmed czy Meczet Błękitny, leżą po stronie europejskiej.

Strona azjatycka jest raczej noclegownią dla tego 20 milionowego molocha. Obie strony łączą dwa imponującej wielkości mosty oraz doskonale rozwinięta komunikacja wodna. Poza funkcją praktyczną rejs statkiem na drugą stronę jest swoistego rodzaju atrakcją turystyczną. Na promie można choć na chwilę odpocząć od ciągłego 40 stopniowego upału.

Stambuł, tak jak i reszta Turcji, to jeden wielki market. Handel odbywa się praktycznie wszędzie. Ulice centrum zapełnione są straganami, a co krok wyrasta jakiś bazar. Na ulicach roi się od fast foodów i kupców. W Turcji każdy znajdzioe sobie coś do roboty. Usługi rozwinięte są do tego stopnia, że można natknąć się na dzielnice, na których handluje się np. klamrami do pasków. Taki stan rzeczy sprzyja rozwojowi małych rodzinnych interesów. Zamiast robić zakupy w super markecie idzie się poprostu na bazar, na którym rozmaitość towarów aż bije po oczach. Różne dzielnice poświęcone są różnym gałęziom rynku. Na przykład części samochodowe kupuje się w jednej dzielnicy miasta, natomiast warzywa w innej itd.

Wielki bazar to miejsce, które ewoluowało od lokalnego targowiska do jednej z głównych atrakcji miasta. Kolory i zapachy przyciągają tysiące turystów każdego dnia. Handlarze są wytrenowani do tego stopnia, że niekórzy z nich znają podstawowe słowa w kilkunastu jezykach. Nie trudno usłyszeć "dzień dobry" czy "jak się masz". Każda zaczepka jednak czy to po polsku, hiszpańsku, czy chińsku kończy się tym samym zdaniem "Please come to my shop, and just look". Ceny oczywiście sięgają zenitu, jednak po krótkiej negocjacji można zejść nawet do 20 % ceny wyjściowej.

Ogólnie Stambuł nie należy do najtańszych miast świata, a właściwie to wręcz przeciwnie - jest bardzo drogi. Cena benzyny dochodzi w Turcji do 9 zł za litr, ale to nie wszystko. Aby poruszać się po mieście autem trzeba za każdym razem zapłacić za most łączący obie strny Bosforu. Małe piwo w restauracji kosztuje raptem 14 PLN, a na obiad w centrum tańszy niż 100 zł (osoba) nie ma co liczyć. Nawet fast foody, z których słynie Turcja są tu droższe co najmniej o 50 % niż w innych tureckich miastach.

Podsumowując naprawdę warto zobaczyć ten europejski orient.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz