FATAL MORGANA

|
Trasa Dakhla - Mauretania.

Zaminowana ¨strefa bezclowa¨ miedzy Maroko i Mauretania

Zachod slonca na Saharze

Nie jeden podroznik tu byl.

Mauretanska waluta Ougia.


Wyrównaj z obu stron
06.02.2010

Trasa z Dakhli do granicy z Mauretania, pomimo nieznosnego upalu, przebiegla calkiem pomyslnie. Z nieba lal sie taki zar, ze horyzont zlewal sie w jeden punkt, a droga wydawala sie byc zrobiona z wody. Mimo to pokonalismy prawie 500 km. W planie mielismy zrobic tylko 380 km i spac po stronie Maroka, tuz przy granicy z Mauretania. Okazalo sie jednak, ze zamiast zaznaczonego na naszej mapie miasteczka Guerguarat, na drodze jak z pod ziemi wyrosla granica.

Przeprawienie sie przez nia zajelo nam grubo ponad trzy godziny. Najpierw chyba ze cztery kontrole po stronie marokanskiej, a potem niespodzianka, o ktorej zupelnie zapomnielismy. Mianowicie oba kraje dzieli siedmio kilometrowy, zaminowany pas pustyni, przez ktory nie biegnie wyznaczona droga. Odbywa sie tam poprostu wolna amerykanka - jedziesz ktoredy chcesz i mozesz. Do okola pelno wrakow spalonych aut. Slaba to zacheta do dalszej podrozy w glab kraju. Na domiar zlego dwoch tubylcow wskazalo nam zly szlak i utknelismy przed zbyt rozleglym i glebokim do pokonania piachem. Po chwili ci sami tubylcy powrocili chcac wybawic nas z opresji za jedyne 40 euro. Oczywiscie okazalo sie, ze nieopodal biegnie nieco bardziej ubity trakt. A ze nie jestesmy glupi, to nie dalismy sie nabrac i dobra ¨droge¨ znalezlismy sami. To byla jednak dopiero polowa sukcesu. Dalej juz czekali na nas mauretanscy celnicy i kolejna sterta papiero do wypelnienia. Najpierw czeka sie na krucjalny stepel wjazdowy przydzielany przez opedzajacego sie od much urzednika. Kolejka tez niczego sobie, oczywiscie trzeba walczyc zeby dopchac sie do okienka. Czulismy sie troche jak w mexykanskim filmie o kartelach z coca, bo oprocz masy wojska dookola, przed nami w kolejce stal hiszpan i niski szpakowaty portugalczyk ze zlotym zegarkiem i wytatulowanym skorpionem na przedramieniu. Zeby bylo smieszniej podsluchalismy ze nazywal sie Rodriguez.Nastepnie trzeba kupic ubezpieczenie pojazdu (na motor 10 dni kosztuje 10 euro), co tez zajmuje sporo czasu. Z owym papierem trzeba sie stawic przed kolejna kontrola. Otwiera sie brama i co? I znowu kontrola. Tym razem wojskowy zaprowadzil Stafe do jakiejs szopy i zarejestrowal pojazd wpisujac to w swoj kajet i zwyczajnie dlugopisem w paszport. W tym samym czasie reszta wojska ustalala czy aby napewno Magda nie chce z nimi zostac.No i udalo sie! Jestesmy w Mauretani. Wszystko to zajelo tyle czasu, ze zaczelo robic sie pozno, a w nocy nie jest tu za wesolo. Pognalismy wiec czym predzej do calkiem sporego miasta Nouadhibou. Zdarzylismy tylko wymienic kase i znalesc ¨hotel¨ i tuz pod oberza Sahara motorek powiedzial dosc. Gwoli scislosci tego samego dnia rano tez byl problem z odpaleniem. Nie zdawalismy sobie sparawy, ze tak to sie moze skonczyc, a teraz jestesmy uwiezieni w Mauretani.Zawodzi elektryka, jak dobrze pojdzie to moze ktos to tu ogarnie.W koncu nikt nie mowil, ze bedzie lekko.


2 komentarze:

Unknown pisze...

Pozdrowienia z pogranicza Ugandy i Kongo od bartka(crk)i malego. Sledzimy bloga. My wszystko na pieszke i autobusami,z plecaczkami. i zadroscimy motora mimo ze kaprysi. Jak co to sprzedac motor na zlom i na stopa.
Byle by sie nie poddawac
Pozdro
(zahoryzont.blogspot.com)

joanna pisze...

dla mnie kosmos!!!
trzymam kciuki za maszyne:):)
więcej fotek!!

sapkowska

Prześlij komentarz