Po 2 godzinach kolejki jesteśmy na Ukrainie.
Piwo tanie jak borszcz, ale niestety z mandatem wyszło drogawo.
Babuszki, buabuszki, babuszki...
Czerniowce - piękne miasteczko położone na 7 wzgórzach.
Jeszcze na granicy, wjeżdżając na Ukrainę ma sie wrażenie że masa samochodow, i karambol dogowy (bo inaczej nie można nazwać kolejki do odprawy granicznej) dają się we znaki podróżnym podczas przemieżania tego ogromnego kraju. Rzeczywistość jednak wygląda zupełnie inaczej. Tuż za granicą pustki na drogach. Setki ciężarówek znikają gdzieś bez śladu niczym wessane przez trójkąt bermudzki. Drogi pozostawiają wiele do życzenia jednak nie taki diabeł straszny jak go malują. W porównaniu z afrykańskim drogowym serem szwajcarskim, gdzie więcej dziur niż asfaltu, tutaj jedzie się jak po maśle. Jedyną poważną przeszkodą jest lokalna milicja. Gęsto rozstawiona przy trasie "wyciąga ręce" tak często jak to tylko możliwe. Nam na każdy dzień pobytu przypadł jeden mandat. Słowo Sztraf (mandat)przyprawia nas o mdłości. Oczywiśćie wszystkie sytuacje rozwiązywane są bez wypełniania zbędnego druczka.
Pierwszy na drodze z Polski pojawia się Lwów. Nie znając państwa można odnieść mylne wrażenie że cała Ukraina jest rozwinięta na podobnym poziomie. Nie, to nie tak. Lwów to piękne miasto - jedno z najbardziej zachodnich i nowoczesnych miast w kraju. Przypomina trochę Wrocław: Rynek, stare uliczki, specyficzny klimat, fire show wieczorową porą i inne ciekawostki. Ze znalezieniem kompana do butelki też nie ma problemu, choć może trzeba będzie zapłacić sztraf za picie piwa na ulicy. My oczywiście poznaliśmy Lwów rownież z tej strony.
Zostawiając za plecami Lwów cofneliśmy się do Polski z przed 20-stu lat. Wioski idealne, jak z obrazka. Babuszki w chuścinach siedzące na ławeczkach przed domami,wszędzie latające kurcoki, Łady do złudzenia przypominające duże Fiaty i brak nowoczesności ogólnie sprawiają wrażenie że czas się tutaj zatrzymał. Dzięki temu nadal można zjeść pyszny "chlieb" robiony na naturalnym zakwasie, prawdziwe jaja kupione od siwej pani farbniętej na fioletowo i zobaczyć inne "frykasy" po których u nas pozostało już tylko wspomnienie... My w calym motocyklowym ekwipunku wyglądaliśmy w tej scenerii trochę jak przybysze z innej planety - w każdym razie wywoływaliśmy dość spore zdziwienie na twarzach mieszkańców. Całkiem możliwe, że następnego dnia w którejś z lokalnych gazet ukarze się akrtykuł o UFO, które przelatując przez wieś zerwało kilkanaście babulinych chust i potargało kilka siwo - fioletowych czupryn.
W trakcie tej podróży postanowiliśmy korzystać jak najmniej z hoteli. Dołączyliśmy do społeczności Couch Surfer`ów, ktorej członkowie, tak jak w dawnych czasach, przyjmują podróżników pod swoje dachy, nie pobierając za to żadnych opłat. Dzieki temu widzimy realny świat i zagłębiamy się w codzienne życie mieszkańców. Nie stykamy się tylko z turystycznymi atrakcjami, zachowując cenny grosz w portfelu. I tu wielkie pozdro dla Halyi ze Lwowa oraz Lubej z Czerniowców, które warto było odwiedzić.
1 komentarz:
Z ta nowoczesnością Lwowa to trochę przesada - o czym przekonalibyście się jadąc bardziej na wschód Ukrainy. W stosunku do tamtejszych miast lwów wypada dość archaicznie pod względem komunikacji, infrastruktury, stanu budynków i ich wieku. Lwów super miasto, pełne zabytków z niesamowitym klimatem - ale trudno nazwać je nowoczesnym w porównaniu z innymi dużymi miastami.
Prześlij komentarz